Papież
W 1984 roku byłem z koleżankami i kolegami z pracy na wycieczce, której trasa wiodła
przez Europę Zachodnią. Wtedy po raz pierwszy wyrwałem się za "żelazną kurtynę". Trasa
wycieczki tak była zaplanowana, by w Rzymie być w środę, w dzień papieskiej audiencji.
Wtedy Papież odprawiał mszę i spotykał się z pielgrzymami na placu przed bazyliką św.
Piotra. Plac był podzielony na sektory, między którymi były przejścia. Wiadomo było, że
Papież przejdzie się między sektorami ale nie wiadomo było którędy. Rozglądałem się
pilnie zastanawiając się, jaką trasę może wybrać Papież. Chciałem być możliwie najbliżej,
by, jak się uda, zrobić jakieś zdjęcia. Zauważyłem, że jeden sektor, może jego część,
zapełniona była niepełnosprawnymi na wózkach. Pomyślałem, że jeśli papież gdzieś pójdzie,
to z pewnością do nich. Krok po kroku zacząłem się przesuwać w ich stronę.
Nie było to
łatwe ze względu na zwarty tłum. Gdy msza dobiegła końca, byłem tuż przy alejce dla
chorych i niepełnosprawnych. Moje przypuszczenia okazały się trafne. Papież pierwsze swe
kroki skierował w "moją" alejkę. Szedł bardzo powoli pozdrawiając i błogosławiąc
pielgrzymów z obu stron alejki. Był coraz bliżej. W wokół rozlegały się okrzyki tłumu w
przeróżnych językach. Lecz nie po polsku. Pomyślałem sobie, że ja, rodak, tu stoję i
powinienem to jakoś zasygnalizować. Ale jak? W głowie pustka, Papież tuż tuż, za chwilę
mnie minie. Prawie z rozpaczą wykrzyknąłem jedyne, co mi przyszło do głowy: "Niech żyje
Papież!" Wydawało mi się, że moje słowa zginęły w hałasie. Papież zwrócił się do ludzi z
drugiej strony alejki, uścisnął kilka rąk i nagle odwrócił się do mnie z wyciągniętą ręką
i słowami "Szczęść Boże!" Byłem jak porażony. Uścisnąłem rękę papieża i wybełkotałem jak
echo "Szczęść Boże!" Na nic innego w tamtej chwili nie było mnie stać. Było to tak
nieoczekiwane, że po prostu straciłem głowę.
Muszę dodać, że cała wycieczka, a przede wszystkim jej żeńska część, bardzo
przeżywała oczekiwanie na audiencję. Ja, powiedzmy oględnie, nie należę do tych mocno
zaangażowanych religijnie, patrzyłem na nie z pobłażaniem. Szedłem na audiencję, jak na
kolejny punkt wycieczki. Wycieczki w końcu bardzo atrakcyjnej. Tymczasem nikt z
uczestników nie był tak blisko Papieża, jak ja. I jedna z koleżanek, która przeciskała
się razem ze mną, stała za moimi plecami i wszystkim potem opowiadała, jaki mnie zaszczyt
spotkał. I dobrze, bo mnie by nie uwierzyli. Dziewczyny potem przez jakiś czas patrzyły
na mnie, jak bym miał aureolę na głowie.
Po tym spotkaniu doskonale wiem, co znaczy mieć charyzmę. Powiem więcej: mam
wrażenie, że to określenie jest o wiele niewystarczające, jeśli chodzi o Papieża.
Naszego Papieża.
To zdjęcia, które wtedy zrobiłem (październik 1984). Film ORWO, polski papier. To
tłumaczy słabe barwy. Siedemnaście lat temu wyglądały lepiej.
|