Ostatni eszelon

Wydarzyło się to w niedzielę 17 września 1939 r. Tego dnia już od rana słychać było coraz głośniejszy huk dział, który zwiastował, że wróg zbliża się do Lublina. Miasto opustoszało i jakby wymarło. Wszystkie urzędy państwowe i komunalne były nieczynne. Wycofała się komenda policji, zniknęło wojsko. Tylko na węźle kolejowym panował jeszcze gorączkowy ruch. To pozostała część kolejarzy przygotowała się do wycofania na wschód. Ładowano pośpiesznie na wagony wyposażenia warsztatów kolejowych, materiały przedstawiające większą wartość takie jak miedź, stop łożyskowy, części maszyn, sprzęt łączności, aby nie dostały się w ręce najeźdźcy. Akcją tą kierował zawiadowca stacji Józef Polit.
Przed południem rozpoczęto formować skład pociągu, który po zestawieniu składał się z trzech wagonów pasażerskich, jednego wagonu sanitarnego, kilku wagonów krytych dla ludzi i kilku wagonów załadowanych materiałami i sprzętem. Parowóz Pt31-94 prowadził maszynista Franciszek Dudziński z pomocnikiem Julianem Mądrym. Ponieważ istniało realne niebezpieczeństwo, że w drodze możemy spotkać się z nieprzyjacielem, ówczesny dyspozytor placówki transportowej Józef Jeleń wysunął przed odjazdem propozycję uzbrojenia załogi w celu samoobrony.
Realizację zadania, tj. dostarczenia broni, wziął na siebie sam projektodawca. Porozumiawszy się z maszynistą, znajdującej się na stacji lokomotywy manewrowej, Józef Jeleń wyruszył niezwłocznie na bocznicę Okręgowej Składnicy Uzbrojenia zabierając z sobą mnie i funkcjonariusza SOK z Warszawy Gł. Ryszarda Gawrońskiego, który wycofując się na wschód dołączył do naszej grupy. Brama Składnicy była zamknięta ale nie strzeżona. Na podawane gwizdawką sygnały nikt się nie zgłaszał. Postanowiliśmy otworzyć ją przy pomocy lokomotywy. Po kilku uderzeniach brama się rozwarła i wjechaliśmy do środka. Teren był opustoszały. Broń, amunicja i inny sprzęt wojskowy ułożone w stosy, przygotowane prawdopodobnie do transportu, leżały na powierzchni, a wejścia do podziemnych magazynów pozostały otwarte. Przenoszenie broni do wagonów nastręczało jednak trudności ponieważ tory bocznicowe były uszkodzone w czasie bombardowania i nie mogliśmy blisko podjechać. Na szczęście pomogła nam kompania wojska, która również przyszła po broń do Składnicy. Ostrzał artyleryjski i z broni maszynowej był już bardzo groźny, toteż niezwłocznie po powrocie na stację, oraz dołączeniu do składu pociągu dwu wagonów z karabinami, amunicją i granatami, opuściliśmy Lublin żegnając się z tymi kolegami, którzy pozostali. Wydarzyło się to w niedzielę 17 września 1939 r. Tego dnia już od rana słychać było coraz głośniejszy huk dział, który zwiastował, że wróg zbliża się do Lublina. Miasto opustoszało i jakby wymarło. Wszystkie urzędy państwowe i komunalne były nieczynne. Wycofała się komenda policji, zniknęło wojsko. Tylko na węźle kolejowym panował jeszcze gorączkowy ruch. To pozostała część kolejarzy przygotowała się do wycofania na wschód. Ładowano pośpiesznie na wagony wyposażenia warsztatów kolejowych, materiały przedstawiające większą wartość takie jak miedź, stop łożyskowy, części maszyn, sprzęt łączności, aby nie dostały się w ręce najeźdźcy. Akcją tą kierował zawiadowca stacji Józef Polit. Przed południem rozpoczęto formować skład pociągu, który po zestawieniu składał się z trzech wagonów pasażerskich, jednego wagonu sanitarnego, kilku wagonów krytych dla ludzi i kilku wagonów załadowanych materiałami i sprzętem. Parowóz Pt31-94 prowadził maszynista Franciszek Dudziński z pomocnikiem Julianem Mądrym. Ponieważ istniało realne niebezpieczeństwo, że w drodze możemy spotkać się z nieprzyjacielem, ówczesny dyspozytor placówki transportowej Józef Jeleń wysunął przed odjazdem propozycję uzbrojenia załogi w celu samoobrony.
Realizację zadania, t.j. dostarczenia broni, wziął na siebie sam projektodawca. Porozumiawszy się z maszynistą, znajdującej się na stacji lokomotywy manewrowej, Józef Jeleń wyruszył niezwłocznie na bocznicę Okręgowej Składnicy Uzbrojenia zabierając z sobą mnie i funkcjonariusza SOK z Warszawy Gł. Ryszarda Gawrońskiego, który wycofując się na wschód dołączył do naszej grupy. Brama Składnicy była zamknięta ale nie strzeżona. Na podawane gwizdawką sygnały nikt się nie zgłaszał. Postanowiliśmy otworzyć ją przy pomocy lokomotywy .Po kilku uderzeniach brama się rozwarła i wjechaliśmy do środka. Teren był opustoszały. Broń, amunicja i inny sprzęt wojskowy ułożone w stosy, przygotowane prawdopodobnie do transportu, leżały na powierzchni, a wejścia do podziemnych magazynów pozostały otwarte. Przenoszenie broni do wagonów nastręczało jednak trudności ponieważ tory bocznicowe były uszkodzone w czasie bombardowania i nie mogliśmy blisko podjechać. Na szczęście pomogła nam kompania wojska, która również przyszła po broń do Składnicy. Ostrzał artyleryjski i z broni maszynowej był już bardzo groźny, toteż niezwłocznie po powrocie na stację, oraz dołączeniu do składu pociągu dwu wagonów z karabinami, amunicją i granatami, opuściliśmy Lublin żegnając się z tymi kolegami, którzy pozostali.
Komendę nad uzbrojoną załogą objął Józef Jeleń. Tego dnia dojechaliśmy do Rejowca. Dalsza jazda okazała się niemożliwa, ponieważ obydwa tory do Chełma zablokowane były przez zatrzymane i zbombardowane pociągi. Noc z 17 na 18 września spędziliśmy na jednej z bocznic w obawie przed lotniczym bombardowaniem, rano powróciliśmy na stację. Pełniący dyżuipersonel stacyjny poinformował nas, że na odcinku od Rejowca do Świdnika panuje zupełny spokój. Jest łączność telefoniczna, stacje obsadzone są przez naszych, a Niemców nikt jeszcze tam nie widział. Kolejarze z tego odcinka zaczęli nas prosić, żebyśmy wrócili po nich. Decyzja w tej sprawie nie była dla nas łatwa, gdyż jazda w stronę Lublina groziła odcięciem odwrotu, ale po naradzie postanowiliśmy kolegom pomóc. Z Rejowca wyjechaliśmy ok. godziny 9.00. Parowóz prowadził tym razem maszynista Antoni Sitkowski. Na każdej stacji upewnialiśmy się telefonicznie czy dalsza podróż jest bezpieczna. Tak dojechaliśmy do Minkowic.
Tutaj postanowiliśmy nie ryzykować dalszej jazdy pociągu, ponieważ był on już przepełniony. W wagonach oprócz pracowników kolejowych znajdowali się uciekinierzy cywilni wędrujący na wschód, oraz żołnierze bez broni, którzy w czasie postoju pociągu na stacjach licznie cisnęli się do wagonów. W stronę Lublina ~ruszyliśmy parowozem z czteroosobową ochroną uzbrojoną w broń maszynową i granaty. Dojechaliśmy aż do przedmieścia Lublina - Tatar, skąd przez lornetę mogliśmy dostrzec na lotnisku niemieckie samoloty i działa. Nie mieliśmy już wątpliwości. Lublin został całkowicie opanowany przez wojska niemieckie.
Nie czekając na otwarcie przez nieprzyjaciela ognia artyleryjskiego w naszym kierunku, ruszyliśmy w drogę powrotną, zabierając po drodze tych, którzy chcieli się ewakuować. W czasie postoju na stacji Jaszczów nadleciały niemieckie samoloty zwiadowcze. Krążyły na małej wysokości i zachęcały wręcz do otwarcia do nich ognia. Wyładowaliśmy więc z wagonu c km i rozpoczęliśmy ostrzeliwanie. Wkrótce do samolotów strzelała cała załoga pociągu, jednak bez powodzenia. Gdy samoloty odleciały ruszyliśmy dalej w stronę stacji Trawniki. Nieoczekiwanie, pociąg zatrzymał się na przystanku osobowym w Biskupicach, tuż przed przecinającą tory kolejowe drogą prowadzącą do Chełma. Przed lokomotywą na torze znajdowała się przeszkoda w postaci wózka torowego i podkładów ułożonych w poprzek toru, a obok toru i drogi dostrzegliśmy niemieckich żołnierzy oraz stanowiska ogniowe ich działek przeciwpancernych i karabinów maszynowych. Zaskoczenie było duże i obustronne, jednak trwało ono krótko. Na komendę Józefa Jelenia "za broń" rozpoczęliśmy walkę. Z okien wagonów osobowych i z otwartych drzwi wagonów towarowych posypały się granaty na blisko położone stanowiska nieprzyjacielskie. Rozpoczął ostrzał ckm obsługiwany przez Ryszarda Gawrońskiego i trzy rkm-y z których strzelali: Aleksander Janicki, Bolesław Jasiewski i Józef Jeleń.
Wśród jadącej w wagonach towarowych ludności cywilnej i Żołnierzy którzy nie chcieli wcześniej przyjąć wręczanej im broni, powstała panika. Kto nie brał udziału w walce, wyskakiwał z wagonu, chroniąc się w przeciwległym rowie, w ziemniakach i nie skoszonej jeszcze gryce. Niemcy widząc wyskakujących z wagonów polskich żołnierzy strzelali do nich pod wagonami, aż dzwoniły koła. Po pewnym czasie ogień nieprzyjaciela zaczął słabnąć aż ucich zupełnie. Na przedpolu pozostały zniszczone stanowiska ogniowe i zwłoki poległych żołnierzy niemieckich. Widząc podawane sygnały maszynista Antoni Sitkowski ruszył naprzód. Nie wiem w jaki sposób usunięta została przeszkoda z toru. Prawdopodobnie wolno poruszająca się lokomotywa usunęła ją zgarniaczami na boki. Odjeżdżając nie wiedzieliśmy, kto został w pociągu iw jakim stanie znajdują się ludzie. Nie zdawaliśmy sobie także sprawy, jak długo trwał bój, bowiem w ferworze walki zapomnieliśmy o wszystkim. W Trawnikach nie zamierzaliśmy zatrzmywać się na dłużej z obawy, że Niemcy mogą nas dogonić samochodami. Sprawdzenia poniesionych strat zamierzaliśmy dokonać na stacji Kanie, gdzie było bezpiecznej, ponieważ wobec braku twardych dróg nieprzyjaciel nie mógł tam tak szybko dotrzeć. Stało się jednak inaczej niż planowaliśmy. Okazało się, że w wyniku ostrzału pociągu, parowóz i kadź tendrowa są silnie podziurawione i nie można utrzymać odpowiedniego ciśnienia pary w kotle. Gdy zastanowialiśmy się co dalej robić, nadjechały niemieckie samochody pancerne. Tym razem nie mieliśmy żadnych szans. Tylko nieliczni zdołali zająć stanowiska obronne. W krótkiej walce ciężko ranny został Ryszard Gawroński i maszynista Teofil (?) Pajęczkowski. Niemcy bardzo szybko usunęli z wagonów znajdujących się w nich ludzi, ustawili na peronie przydworcowym i dokonali rewizji osobistej zabierając wszystkim zatrzymanym ostre przedmioty, brzytwy , noże, nożyczki oraz amunicję której wielu nie zdołało wyrzucić.
Z dworca pod eskortą przeprowadzono nas na przystań nad Wieprzem... gdzie dokonano powtórnej rewizji osobistej. Następnie trafiliśmy do majątku Stróża koło Biskupic, do olbrzymiej stajni strzeżonej przez wartowników. Przesłuchiwani tłumaczyliśmy się, że walkę pod Biskupicami prowadzili jadący w pociągu żołnierze, którzy tam pozostali, a znaleziona przy zatrzymanych kolejarzach amunicja nie świadczyła o ich udziale w walce, bowiem posiadali ją tylko młodzi dla których stanowiła ona raczej przedmiot zabawy .Ci Niemcy, którzy nas przesłuchiwali później, nie byli dostatecznie zorientowani w jakich okolicznościach zostaliśmy zatrzymani, co dawało nam szansę uniknięcia ewentualnego rozstrzelania. W Lublinie znaleźliśmy się po dwu tygodniach, gdzie przypędzono nas na ogrodzone drutem kolczastym lotnisko. Stąd wydostawaliśmy się już indywidualnie. Tak zakończył się bój kolejarzy węzła lubelskiego z niemieckim najeźdźcą. Mieszkańcy Biskupic opowiadali później, że w walce tej nieprzyjaciel stracił wyższego oficera i kilkudziesięciu żołnierzy, ale w komunikatach oficjalnych ogłoszono, że w dniu 18 września 1939 roku rozbity został w tej walce polski pociąg pancerny.

Roman Kowalik


Artykuł "Ostatni eszelon" opublikowany został w Gazecie Krajowego Duszpasterstwa Kolejarzy "ZWROTNICA", nr 11 z 1994 r., str. 7. Czasopismo to wychodzi w Lublinie raz w roku, z okazji corocznej listopadowej kolejarskiej pielgrzymki do Częstochowy.
Na podstawie relacji spisanej w 1967 roku zredagował i do druku przygotował Wiesław Wojasiewicz



Napisz do mnie aktualizacja:
29.01.2002
powrót do poprzedniej strony powrót na początek strony